Moja pierwsza torba z filcu to była wielka listonoszka z wyciętą nożykiem głową Azteka na klapie. Nie wiedziałam, jak zamocować magnesy na zapięcie i nie włożyłam podkładek pod podszewkę. po kilku pociągnięciach przy ptwarciu klapy wyrwały się razem z materiałem.
Ale była ładna, moja… Zresztą, wcale nie była. Jest! Do dzisiaj wisi na honorowym miejscu w mojej pracowni.
Na tym zdjęciu jest jeszcze bez Azteka i tylko zeszpilkowana. Przed szyciem.
Przy jej powstawaniu popełniłam pierwsze błędy. Dzisiaj wiem, że to było absolutnie konieczne, żeby nauczyć się i nie popełniac ich więcej.
Potem uszyłam jeszcze kilak torebek dla koleżanek. Zwróciły mi tylko za koszt filcu, bo nie miałam sumienia brać za nie więcej pieniędzy. Tak, też były okraszone błędami. Ale z każdą kolejną torbą szło mi coraz lepiej. Coraz więcej umiałam, bylam coraz odwazniejsza. A potem…
A potem pomyślałam, że mogę robić nie tylko torby. Potem wpadłam na pomysł, żeby zamienić moją nową pasję w biznes i otworzyłam firmę, która bniedawno skończyła rok.
To był trudny rok. Rok, podczas którego nauczyłam się sklejać dywany i kilka z nich wyrzuciłam, zanim znalazłam odpowiedni klej. Rok podczas którego wymyśliłam, że będę grawerować moje produkty, a nie haftować, na co do dzisiaj panuje powszechna moda. Rok, podczas którego pokazywałam się na prawie wszystkich imprezach, kiermaszach, targach mniej lub bardziej udanych. Rok, w którym poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi. Głównie rękodzileników, ale z tak różnych branż, że aż nie wyobrażałam sobie, że można robić takie cuda.
Rok, w którym zarobiłam pierwsze pieniądze i pierwsi „obcy” klienci powiedzieli mi mnóstwo komplementów na temat mojej pracy.
To był dobry rok.
Kiedy zakładałam firmę byłam pewna, że będzie dobrze. Może zbyt pewna…? Ale żadnego mojego kroku nie żałuję, żadnej decyzji, chociaż niektóre ostro mnie spłukiwały. Wyznaję jednak zasadę, kto nie ryzykuje, nie wygrywa.
Dziękuję Wam za ten rok.
I zapraszam na kolejny! Ja jestem gotowa. A Wy?